Karkonosze latem

Lipiec 2004 r.

Karkonosze latem

Dzień pierwszy

Bardzo wczesnym rankiem zapakowaliśmy nasze wszystkie graty do samochodu (a mimo, że jest to pojemne kombi, musieliśmy zamontować dodatkowo kufer na dachu) i ruszyliśmy w drogę. Do Szklarskiej Poręby dotarliśmy w godzinach przedpołudniowych. Po zakwaterowaniu przepakowaliśmy plecak, przygotowaliśmy małego i w drogę.

Wąwóz Kamieńczyk

Pierwsza trasa naszego tegorocznego urlopu prowadzić miała na Halę Szrenicką. Jeżeli wziąć pod uwagę porę wyjścia – plan był całkiem ambitny. Z miasta kierowaliśmy się na dolną stację kolejki, skąd czarnym szlakiem, a następnie czerwonym dotarliśmy do Wodospadu Kamieńczyka. Przepiękne miejsce, dostępne od dolnej części wąwozu (niestety za dodatkową opłatą). Przy górnym tarasie widokowym znajduje się schronisko turystyczne i – nowość – drewniana buda, w której serwują różne posiłki, ale przede wszystkim pyszny chleb ze smalcem i kiszonymi ogórkami. Drewniana buda przy schronisku w rejonie Wodospadu Kamieńczyka. Dla leniwych – przy schronisku znajdują się parkingi, więc można dotrzeć na łono natury samochodem. Niestety – w dniu dzisiejszym pogoda nie dopisała, w rejonie wodospadu złapał nas deszcz, który wziął nas na przeczekanie. Nam właściwie to nie przeszkadzało, ale – biorąc wzgląd na małego – musieliśmy najgorszą pogodę przeczekać. Mały wykorzystał to i swobodnie baraszkował po całym schronisku.

W końcu jednak pogoda nieco zaczęła się przecierać (nieco), więc ruszyliśmy dalej. Jednakże przez cały dzień towarzyszyła nam mżawka. Ale że nie jest to specjalnie trudne podejście – spacerowało się całkiem przyjemnie. Niestety – zaraz za wodospadem, kierując się czerwonym szlakiem, znajduje się punkt poboru opłat Karkonoskiego Parku Narodowego. Po dokonaniu niezbędnych formalności ruszyliśmy w drogę. Droga nasza to dosłownie droga, brukowana na całym odcinku, swobodnie może zostać dopuszczona do ruchu kołowego. Ale to jest wada znacznej części Karkonoszy (i Sudetów w ogóle). Wiele szlaków to łatwo dostępne drogi, o czym mieliśmy się na dniach przekonać. Tak więc spacerując sobie po brukowanym deptaku dotarliśmy do schroniska na Hali Szrenickiej. Niestety, cała hala była spowita we mgłach, więc mizerne mieliśmy widoki. Jednakże odpoczynek mieliśmy zasłużony. W trakcie, gdy my spożywaliśmy tradycyjną jajecznicę mały buszował po schronisku wzbudzając powszechny aplauz. Byliśmy zaskoczeni sympatycznym przyjęciem dziecka zarówno przez obsługę, jak i innych turystów. Zaskoczenie było tym większe, że od wielu lat obserwuje się w polskich górach zanik wielu tradycji regionalnych i turystycznych, które są zastępowane przez wszechobecną komercję. Wracając jednak do naszej podróży – ze względu na pogodę – mgła nie chciała się podnieść – zrezygnowaliśmy z dalszego marszu w kierunku Szrenicy i wróciliśmy tą samą drogą na miejsce zakwaterowania.

Dzień drugi

Następny dzień początkowo nie zapowiadał się wcale lepiej niż poprzedni. Przy Kukułczych Skałach. Nie mniej, z mocnym postanowieniem ruszyliśmy w drogę. Tym razem wybraliśmy szlak żółty – tzw. „Starą drogę”. Jest to w pierwszej fazie prosta, niezbyt stroma, za to dość szeroka ścieżka wiodąca równolegle do słynnych karkonoskich narciarskich tras zjazdowych. Pierwszy odcinek prowadzi prawie wyłącznie lasem, więc widoki są raczej ograniczone, zwłaszcza, że poranne mgły jeszcze się nie podniosły.

Drugi etap – zaczynający się od rozdroża, gdzie do naszego szlaku dołącza szlak zielony – ostro pnie się w górę. Tutaj ścieżka biegnie po wschodnim zboczu Szrenicy. Widok na szczyt Szrenicy i schronisko ze ”Starej Drogi” Zmęczeni docieramy do Kukułczych Skał, gdzie robimy dłuższy odpoczynek. Wtedy wyłania się nam zza chmur szczyt Szrenicy z schroniskiem. Przepiękny widok. Kilka fotek i ruszamy dalej. Kilkanaście minut i docieramy do niezwykle sympatycznego schroniska na Hali pod Łabskim Szczytem – urocze miejsce, w którym szybko się posilamy, by zaraz wyruszyć w dalszą drogę. Ze schroniska kierujemy się do góry, na rozdroże szlaków na Szrenickich Mokradłach, skąd kierujemy się na niebieski szlak, na słynną „Ścieżkę nad reglami”. Początkowo maszerujemy po kamiennej ścieżce, wędrując wśród uschniętych drzew i wiatrołomów, by poprzez Łabski Kocioł dotrzeć do Śnieżnych Kotłów. Wędrując między krzakami kosodrzewiny podziwiamy urok i potęgę natury w pełnej krasie – najpierw Mały Śnieżny Kocioł, następnie staw i Wielki Śnieżny Kocioł. Dech zapiera w piersi.

Duży Śnieżny Kocioł

To jest coś niemożliwego – tego się nie da opisać – to należy zobaczyć. Jedyny element, który burzy harmonię i urok tego miejsca to zabudowania przekaźnika TV.

Duży Śnieżny Kocioł

No cóż – na to jednak nie mamy wpływu. Wędrując dalej – docieramy do kolejnej krzyżówki szlaków, gdzie kierujemy się szlakiem niebieskim na Przełęcz pod Mielcem. Mordercza, monotonna i stroma wędrówka. Jak już dotarliśmy na przełęcz ruszyliśmy w kierunku góry zwanej Wielki Szyszak. Niezbyt sympatyczna droga po kamiennych płytach i w tłumie turystów (nie zawsze godnych tego miana). Na tym odcinku można się czuć jak w wielkim mieście. Nie mniej, jak dotarliśmy pod zabudowania wzmiankowanego przekaźnika TV, widok który się nam uwidocznił zrekompensował nam wszelkie trudy podróży. Szkoda tylko, że pomimo istniejących zabudowań, nie udało się właścicielowi obiektu wygospodarować chociaż niewielkiej powierzchni gastronomicznej. Śnieżne Kotły – widok na Czarcią Ambonę i przekaźnik TV. Zmuszeni potrzebą, zabawiliśmy nie długo w tym miejscu – czas spędzony ograniczając do przewinięcia małego – po czym ruszyliśmy dalej w drogę. Tym razem wróciliśmy na szlak żółty, który biegnąc północnym stokiem Łabskiego Szczytu doprowadził nas ponownie do schroniska. Tu chwilkę odpoczęliśmy i po pysznym obiadku ruszyliśmy w drogę powrotną do Szklarskiej Poręby. Był to bardzo długi dzień, kilkanaście godzin marszu to dla nas niby nie wiele, ale biorąc pod uwagę, że wędrowaliśmy z dziewięciomiesięcznym dzieckiem – wyczyn jest to nie lada.

Dzień trzeci

Zmieniliśmy nieco koncepcję odpoczynku. Tym razem była to całodniowa wycieczka samochodowa do Czech. Chcieliśmy także zobaczyć Karkonosze od strony naszych południowych sąsiadów, a poza tym małemu należał się dzień wytchnienia. Ruszyliśmy więc samochodem ze Szklarskiej Poręby do Jakuszyc, gdzie nasz syn miał okazję po raz pierwszy przekroczyć granicę, skąd udaliśmy się do słynnego Harrachova (znanego miłośnikom skoków narciarskich i naszego Małysza) i skierowaliśmy się na Spindlerowy Mlyn (ośrodek turystyki górskiej i narciarskiej). Po krótkim odpoczynku nad sztucznym zalewem nad rzeką Łaba, gdzie wzdłuż zapory chętni śmiałkowie mogli zjechać na linie, ruszyliśmy do centrum. Ale szybko nas stamtąd wywiało. To nie miejsce dla nas. Pojechaliśmy jeszcze zwiedzić nowo powstające ośrodki narciarskie w Gorni Misecky, po czym wróciliśmy do Polski. Tutaj dwukrotnie zatrzymywaliśmy się, by oddać się urokom rzeki Kamienna, a następnie udaliśmy się do Szklarskiej Poręby Dolnej, skąd krótkim spacerem, po uiszczeniu stosownej opłaty ruszyliśmy zobaczyć kolejny słynny wodospad karkonoski – Wodospad Szklarki.

Kaskady na Kołłątaja w Szklarskiej Porębie

Udało nam się tutaj zrobić kilka całkiem udanych zdjęć.

Dzień czwarty

Kolejny dzień – kolejna wycieczka w góry. Tym razem zostawiliśmy Karkonosze za sobą i samochodem udaliśmy się do Świeradowa Zdroju, a następnie do Czerniawy Zdroju, skąd wyruszyliśmy w góry. Niestety pasmo Gór Izerskich, bo tak się zowią, jest także mało ciekawe do uprawiania turystyki pieszej, znacznie lepsze do rowerowej – większość ścieżek to wąskie, ale wyasfaltowane drogi. Nasz dzisiejszy plan – dotrzeć do schroniska na Stogu Izerskim. Powolnym spacerkiem, dołowani ostrym podejściem i dżdżystą pogodą, dotarliśmy do pięknego i niezwykle uroczego schroniska, gdzie byliśmy jedynymi gośćmi, a nasz mały zrobił furorę – podrywając za barem kelnerkę i kucharki. W schronisku na Stogu Izerskim. W między czasie, dosłownie na moment, podniosła się mgła, dzięki czemu dane nam było podziwiać piękną panoramę Świeradowa Zdroju. Mgła jednak powróciła, a my – po krótkim odpoczynku wróciliśmy do miasta, gdzie zwiedziliśmy uzdrowisko, po czym wróciliśmy do Szklarskiej Poręby. Po drodze zatrzymaliśmy się na słynnym Zakręcie Śmierci, skąd zrobiliśmy sobie krótką wycieczkę wśród licznie występujących w tym miejscu skałek. Z słynnego zakrętu roztacza się przepiękna panorama karkonoska. Zakończeniem dnia był pobyt na basenie oraz pakowanie bagaży. Czekało nas przekwaterowanie.

Dzień piąty

Chojnik

Wczesnym rankiem zapakowaliśmy wszystkie nasze toboły do samochodu i ponownie ruszyliśmy w drogę. Tym razem kierowaliśmy się na Karpacz. Po drodze zahaczyliśmy o Sobieszów, jeleniogórską odległą dzielnicę, gdzie na wzgórzu dumnie wznosi się Zamek Chojnik, do którego można dotrzeć wyznakowaną ścieżką dydaktyczną. W pięknych ruinach znajduje się ciekawe malutkie schronisko. Byliśmy tak wcześnie, że musieliśmy niestety zaczekać aż na zamek dotrze jego obsługa. Ale warto było. Zamek robi wrażenie. Droga powrotna prowadziła stromo wśród licznych skalnych formacji. Po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy w końcu do samochodu i udaliśmy się do Karpacza. W miasteczku, po udanym zakwaterowaniu skierowaliśmy się do słynnego kościółka – do Świątyni Wang.

Wang

Jest to niewątpliwie ewenement w polskiej drewnianej architekturze sakralnej, któremu urodą dorównywać mogą jedynie wybrane cerkwie na łemkowszczyźnie. Wróciliśmy do miejsca kwaterunku, ale nasze niespokojne dusze zmusiły nas do wejścia w dniu dzisiejszym jeszcze na pobliską skocznie narciarską „Orlinek” (nasz mały był tam z nami), skąd roztaczają się wspaniałe widoki na szczyty karkonoskie, z Śnieżką na czele. Potem padliśmy do łóżek i nie mogliśmy właściwie wstać do kolejnego ranka.

Dzień szósty

Powitał nas śliczny słoneczny poranek. Aż chciało się wyjść w góry. Nie wiele myśląc spakowaliśmy nasze i małego manatki i w drogę. Tym razem nogi poniosły nas czerwonym szlakiem Doliną Bystrzyka w kierunku Doliny Łomniczki. Jest to monotonna przejezdna droga, która na szczęście kończy się przy schronisku „Nad Łomniczką”, do którego dotarliśmy nieprzyzwoicie wcześnie rano wyciągając gospodarzy z łóżek. Ale warto było. Miła pani przygotowała przepyszne naleśniki – delicje. Podczas naszej degustacji mały baraszkował sobie na czworakach pomiędzy stolikami. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę. Po drodze, ku naszemu zmartwieniu, stało się jasne, że następuje załamanie pogody. Silny wiatr spychał chmury ze stoków Śnieżki wprost na nas. A szkoda, bo Kocioł Łomnicki musi się wspaniale prezentować. Wędrując wśród większych kamieni i mniejszych skałek dreptaliśmy sobie pomalutku ścieżką. I w pewnym momencie wyrosła przed nami niesamowita ściana. Widok na Kocioł Łomnicki ze stoków Śnieżki. I zaczęło się. Mozolnie posuwaliśmy się krok za kroczkiem. Tylko mały nie stracił animuszu. Uśmiechał się szelmowsko siedząc wygodnie w nosidełku na plecach mamy. Ale do czasu. W połowie stoku pogoda załamała się zupełnie. Chmury osiadły prawie na ziemi, widoczność spadła do zera, a my – z niespełna rocznym dzieciakiem – nad przepaścią. Owinęliśmy małego czym tylko się dało, bo temperatura jak na lipiec gwałtownie spadła – doszło prawie do 0 OC. I dalej w drogę. Przestraszeni nie na żarty, dotarliśmy do symbolicznego cmentarzyka ofiar gór, skąd już tylko kilka kroków do Schroniska na Równi pod Śnieżką – do „Śląskiego Domu”.

Panorama ze Śniezki

Szczęśliwi, ale także zmęczeni, cieszyliśmy się, że tym razem nam się upiekło. A w drodze czuliśmy się całkiem niewyraźnie. Przy skromnym posiłku i gorącej herbatce postanowiliśmy przeczekać niepogodę w schronisku. Niestety – pomimo przepięknego poranka, nic nie zapowiadało teraz poprawy pogody. Dalej na zewnątrz szalał silny wiatr przeganiający nisko nad ziemią kolejne chmury. Szczytu Śnieżki broniły zawzięcie chmury.

Miss Sudetów

W pewnym momencie, po już całkiem długiej chwili oczekiwania, na chwilkę pojawiło się schronisko na szczycie. Niestety – z małym nie zdecydowaliśmy się ryzykować – tak więc do góry, na szybki spacer, wybrał się jedynie autor. A warto było. Pomimo wielu mankamentów tego spaceru – silny wiatr, niezbyt ciekawa pogoda i tłumów ludzi (a właściwie niedzielnych turystów, którzy wjechali kolejką na pobliską Kopę), widoki rekompensują wszystkie niedogodności. Ze stoku, a także z samego szczytu rozciągają się rozległe panoramy. Przede wszystkim imponująco prezentują się – Kocioł Łomnicki i Upska Jama. Nie mniej dostojnie prezentowałaby się Równia pod Śnieżką, gdyby nie została zeszpecona brzydkim budynkiem schroniska, na dodatek obitym żółtawą blachą. Na szczycie poza kosmicznym budynkiem schroniska i obserwatorium meteorologicznego znajduje się jeszcze zabytkowa kapliczka św. Wawrzyńca z XVII w.

kaplica

Po błyskawicznym spacerze, który trwał niespełna godzinę, wliczając w to krótki pobyt w górnym schronisku, autor powrócił po resztę ekipy i razem ruszyliśmy w dalszą drogę. Na szczęście pogoda zaczęła się już całkiem klarować. Dreptaliśmy sobie więc wzdłuż granicy, cały czas głównym grzbietem karkonoskim, aż dotarliśmy do malowniczego miejsca, jednego z najładniejszych w polskich górach. Z góry rozpościerał się przepiękny widok na Mały Staw i malownicze, pięknie położone schronisko zwane „Samotnia”.

Samotnia

Powyżej usytuowane jest jeszcze jedno – także widoczne z góry – schronisko – „Strzecha Akademicka”, a w tle widoczna jeszcze była Śnieżka.

Strzecha Akademicka

Po krótkim postoju przeznaczonym w całości na podziwianie widoków ruszyliśmy w dalszą drogę, przez Kocioł Wielkiego Stawu, aż dotarliśmy do Słonecznika. Tutaj nasze maleństwo otrzymało zasłużoną porcję swojego ulubionego, maminego cyca, my także się nieco posililiśmy. I odpoczęliśmy. Dzisiejszy dzień to dość intensywna marszruta, a do końca jeszcze jej nieco zostało. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się na zejście zielonym szlakiem, przez Polanę w kierunku Karpacza. Niestety – wybrana ścieżka nie obfituje w żadne atrakcje, wręcz przeciwnie – jest nieco monotonna i wyczerpująca. A gdy dotarliśmy do Polany, nie umieliśmy się oprzeć pokusie i zrobiliśmy sobie mały piknik wśród świeżo ściętych drzew. Wśród wszechobecnego aromatu świeżego drewna spożyliśmy – wszyscy troje – pokrzepiający posiłek i ruszyliśmy dalej – do Karpacza. Jak dotarliśmy na kwaterę – padliśmy. Oczywiście, z wyjątkiem małego. Tomek był niestrudzony.

Dzień siódmy

Kolejny dzień również zapowiadał się całkiem intensywnie. Na szczęście tym razem pogoda dopisała, więc planowana wycieczka rozpoczęła się bardzo przyjemnie. Tym razem ruszyliśmy tak zwaną „Śląską Drogą”, wzdłuż czarnych znaków, kierując się na Biały Jar. Początkowo ścieżka wygląda wręcz spacerowo, po jakimś czasie rusza jednak ostro do góry. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że rzeczywiście szlak prowadził nas wzdłuż brukowanej drogi. Niezbyt przyjemny widok. Ale będąc już na mecie pierwszego etapu dzisiejszej wędrówki, w Białym Jarze, przepiękne widoki zrekompensowały nam trudy i monotonnie wędrówki. Interesujące widoki otaczały nas niemalże z każdej strony. Po krótkim wypoczynku ruszyliśmy dalej. Tym razem udaliśmy się letnią ścieżką, wraz z żółtymi znakami, w kierunku widzianego wczoraj z góry schroniska „Strzecha Akademicka”. Z góry nie było to tak dobrze widoczne, ale gdy po kilkunastu minutowym spacerze dotarliśmy na miejsce wyłonił się potężny budynek schroniska. To właściwie nie jest schronisko, a raczej duży hotel górski, chociaż o całkiem przyjemnej powierzchowności. Tutaj pozwoliliśmy sobie na małą rozrzutność i spożyliśmy całkiem smaczne śniadanko wraz z deserem – a bufecie podawali smakowicie wyglądające andruty, nie mogliśmy więc się Kocioł Małego Stawu nie skusić. A warto było. Mniam. Wkrótce ruszyliśmy dalej. Tym razem udaliśmy się drogą prowadzącą na Śnieżkę, jednak na rozdrożu zmieniliśmy kierunek marszu i udaliśmy się do naszych południowych sąsiadów. Postanowiliśmy odwiedzić czeskie schronisko – Lucni boude. Gdy dotarliśmy na miejsce, od razu tego pożałowaliśmy. Czeskie schronisko to niemalże blok mieszkalny. To już jest rzeczywiście luksusowy hotel górski z tłumami gości. Czym prędzej pozbieraliśmy się i na łączce w pobliżu schroniska urządziliśmy sobie z małym piknik i niezbyt krótki wypoczynek. Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że mamy już serdecznie dość tłumów i generowanego przez ten tłum hałasu i uciekliśmy z powrotem do Polski, skąd udaliśmy się do „Samotni”. Tutaj urządziliśmy sobie dłuższy postój, chociaż to miejsce także jest oblegane przez turystów, jednakże urok tego miejsca działa jak magnes uniemożliwiający szybkie odejście. Podczas gdy mały z mamą się posilali, autor wybrał się na krótką wycieczkę, której celem było wykonanie kilku zdjęć. W międzyczasie schronisko nawiedziła grupa zagranicznych blond-sportowców, z których dwóch odważnych szybko pozbyło się ubrań i nago zafundowało sobie kąpiel w Małym Stawie. Wariaci. Ja zmarzłem na sam ich widok. Ale mieli pecha – akurat w pobliżu schroniska znajdował się jeden ze Strażników Parku Narodowego, który z miejsca zafundował im dodatkowy „zimny prysznic”. A my, po krótkim odpoczynku, spakowaniu naszych gratów, ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem zrobiliśmy sobie spacer dołem, wzdłuż Kotłów Małego i Wielkiego Stawu. Widoki zapierają dech w piersiach. A potem – to już tylko zejście przez Polanę do Karpacza. I zasłużony wypoczynek.

Dzień dziewiąty

Ten dzień naszej eskapady postanowiliśmy spędzić w Rudawach Janowickich. Pojechaliśmy sobie na miłą wycieczkę. Koniecznie chcieliśmy zobaczyć jedno z najładniejszych schronisk w Sudetach – Szwajcarkę. Z parkingu dojście do schroniska zajmuje kilkanaście minut. Na miejscu nasz mały otrzymał sowitą porcję kaszki, my zadowoliliśmy się ciepłą herbatką i ruszyliśmy na spacer (bo trudno to nazwać marszem) po okolicznych skałkach. Niestety – nie trafiliśmy zbyt szczęśliwie, w tym dniu towarzyszyły nam tłumy, więc czym prędzej uciekliśmy z powrotem do samochodu. Postanowiliśmy odwiedzić jeszcze Kowary, a właściwie wybraliśmy się do słynnych sztolni. Niestety, tego już było dla Tomka za dużo, nie spodobał mu się chyba podziemny spacer. I tak pomalutku wróciliśmy do Karpacza.

Dzień ostatni

Poranek przywitał nas niezbyt piękną pogodą. Ale trudno. Tak widać musi się kończyć wycieczka. Pomalutku spakowaliśmy nasz cały ekwipunek, a było tego całkiem niemało i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Słyszeliśmy, że gdzieś w Kowarach znajduje się park miniatur słynnych budowli tego regionu.

W Parku Miniatur

Postanowiliśmy poszukać tego ciekawego miejsca. I udało się, chociaż z niemałym trudem. Upchnięty gdzieś na tyłach dużego zakładu w Kowarach, w niezbyt ciekawej scenerii. Mimo to – prezentował się niezwykle interesująco. Mieliśmy szczęście – mimo, że przyjechaliśmy sporo przed czasem otwarcia – zostaliśmy zaproszeni, a co więcej – zostaliśmy oprowadzeni przez pomysłodawcę parku. Prawdziwy pasjonat i niezwykle cierpliwy człowiek. W parku znajduje się wiele miniatur, na nas szczególne wrażenie zrobiła miniaturowa starówka Jeleniej Góry oraz Śnieżka z kosmicznym schroniskiem. Nie mniej interesująca wydawała się pracownia, w której zdradzono nam sekrety powstawania miniatur. I tym akcentem zakończyliśmy naszą wakacyjną wycieczkę. Jeszcze odwiedziny u cioci Jadzi w Złotem oraz wujka Władka w Radochowie – i powrót do domu. Do następnego razu.

Obserwacje

Karkonosze – to przepiękne góry. Piękne właściwie o każdej porze roku. Taka mała namiastka Tatr. Są to jednak góry bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza w okresie zimowym, a także dzięki kolejom linowym dowożącym turystów ze Szklarskiej Poręby na Szrenicę oraz z Karpacza na Kopę pod Śnieżką. W tych dwóch rejonach, a zwłaszcza na Śnieżce (obleganej również od czeskiej strony) należy uważać na tłumy ludzi, rzadko turystów. Ten rejon Karkonoszy traci wiele uroku przez „masową” turystykę. Na szczęście jest sporo terenów znacznie mniej obleganych.

Autor: Cyprian Pawlaczyk
www.cypis.pl

Dodaj komentarz